Stwierdziłam, że prawdziwy ''artysta'' czerpie inspirację ze wszystkiego i postanowiłam wykonać właśnie taką sesję :)
Sztuczną krew kupiłam na początku ubiegłego miesiąca, na zasadzie ''a, może się do czegoś przyda'' i jak widać, nie leży bezczynnie w szufladzie. Początkowo planowałam też zakupić cały ''koci'' asortyment, który jeszcze bardziej upodobni mnie do tej postaci, ale o ile uszek szukałam jedynie dwa dni i ostatecznie dorwałam je w H&M za dyszkę, tak ogonek planowałam dorobić już w photoshopie (co ostatecznie nie wyszło, bo wyglądało strasznie sztucznie i poniekąd dwuznacznie).
Plan był również taki, że moim profesjonalnym tłem będzie papier do pakowania, ale światło skutecznie ukazywało jego kiepską strukturę, stąd też ograniczyłam się do białej ściany.
Z efektów jestem bardzo zadowolona-szczególnie ze zdjęcia z ptakiem. Od razu nadmieniam, że żadne stworzątko nie ucierpiało-za bardzo kocham zwierzaki, żeby użyć ich jako martwego rekwizytu.
Odmycie tego dziadostwa okazało się trochę trudniejsze, niż zakładałam. W momencie zmywania z siebie kolejnej warstwy zaschniętej krwi dotarło do mnie, że przecież miałam lekko zwilżyć włosy do zdjęć, by nadać wszystkiemu jeszcze lepszego klimatu. Poddałam się psychicznie, stwierdziłam że dobrze jest jak jest, bo nie zamierzam powtarzać całego procesu raz jeszcze i generalnie mam za bardzo wyjebane.
Jak podobają Wam się efekty? Ja jestem bardzo zadowolona, przede wszystkim cieszę się, że moja pseudocharakteryzacja wygląda naprawdę nieźle, biorąc pod uwagę, że nie mam tak naprawdę żadnego konkretnego doświadczenia z makijażem.
Życzę Wam miłego dnia, buzi