niedziela, 25 listopada 2018

Jestem kotem z Messengera

Wiem, że mamy listopad, ale Halloween było fantastyczne w tym roku. Po raz pierwszy świętowaliśmy wspólnie z Łosiem, oglądając przez cały październik mnóstwo lepszych i gorszych horrorów. Nie obyło się też bez wizyt dzieciaków i noszenia mojego kościotrupkowego pajacyka. Jakiś czas temu, już grubo po Halloween, wysyłając Łosiowi durne zdjęcia z filtrami z Messengera, natrafiłam na krwawego kota, który od razu skradł moje serce:


Stwierdziłam, że prawdziwy ''artysta'' czerpie inspirację ze wszystkiego i postanowiłam wykonać właśnie taką sesję :)
Sztuczną krew kupiłam na początku ubiegłego miesiąca, na zasadzie ''a, może się do czegoś przyda'' i jak widać, nie leży bezczynnie w szufladzie. Początkowo planowałam też zakupić cały ''koci'' asortyment, który jeszcze bardziej upodobni mnie do tej postaci, ale o ile uszek szukałam jedynie dwa dni i ostatecznie dorwałam je w H&M za dyszkę, tak ogonek planowałam dorobić już w photoshopie (co ostatecznie nie wyszło, bo wyglądało strasznie sztucznie i poniekąd dwuznacznie).
Plan był również taki, że moim profesjonalnym tłem będzie papier do pakowania, ale światło skutecznie ukazywało jego kiepską strukturę, stąd też ograniczyłam się do białej ściany.
Z efektów jestem bardzo zadowolona-szczególnie ze zdjęcia z ptakiem. Od razu nadmieniam, że żadne stworzątko nie ucierpiało-za bardzo kocham zwierzaki, żeby użyć ich jako martwego rekwizytu.



Pod koniec, mimo tego, że sztuczna krew nie była przeznaczona do spożycia, postanowiłam zrobić kilka trochę bardziej obrzydliwych zdjęć:


Potem jednak bardzo tego pożałowałam, bo mimo że starałam się wypluć wszystko od razu po trzaśnięciu kilku ujęć, i tak prawdopodobnie co nieco dostało mi się do brzuszka, bo potem przez dwa dni zdychałam. Smakowo też nie polecam, strasznie gorzka i słona, 1/10.

Odmycie tego dziadostwa okazało się trochę trudniejsze, niż zakładałam. W momencie zmywania z siebie kolejnej warstwy zaschniętej krwi dotarło do mnie, że przecież miałam lekko zwilżyć włosy do zdjęć, by nadać wszystkiemu jeszcze lepszego klimatu. Poddałam się psychicznie, stwierdziłam że dobrze jest jak jest, bo nie zamierzam powtarzać całego procesu raz jeszcze i generalnie mam za bardzo wyjebane.

Jak podobają Wam się efekty? Ja jestem bardzo zadowolona, przede wszystkim cieszę się, że moja pseudocharakteryzacja wygląda naprawdę nieźle, biorąc pod uwagę, że nie mam tak naprawdę żadnego konkretnego doświadczenia z makijażem. 


Życzę Wam miłego dnia, buzi

3 komentarze:

  1. Bardzo dobra sesja! Uwielbiam mroczne klimaty, szczególnie przy tak dużym zaangażowaniu :) Ciekawe tylko jak długo chodziłaś po mieście, żeby znaleźć martwego ptaka? xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A niech stworzątko przeczyta wpis, to się dowie co nieco o ptaku :)

      Usuń
    2. Czytalo i za pierwszym razem zrozumialo "Z efektow.." jako efekty prac, nie efekty photoshopowe ;)

      Usuń

Problemy, sugestie?